Szczęścia można się nauczyć. 3 sposoby na ćwiczenie mięśni szczęścia

with Brak komentarzy

Jako dziecko, kiedy na coś bardzo czekałam, ale nie byłam pewna, czy się wydarzy znajdowałam sobie atrakcyjną alternatywę. Gdy na przykład miała mnie odwiedzić ulubiona przyjaciółka, ale jej wizyta nie była jeszcze potwierdzona, mówiłam sobie: ale będzie super, jak przyjedzie, będziemy się razem bawić. A jak nie przyjedzie to też będzie ekstra, bo będę miała więcej czasu na czytanie w weekend (pochłaniałam wówczas książki jak wygłodniały aligator i nigdy nie było mi dość). Tym sposobem, z której strony nie patrzyłam w przyszłość, zawsze wyglądała obiecująco, a ja byłam szczęśliwa jak norka.

Dziś sama nie wierzę w to, że byłam takim mądrym dzieckiem. Co się ze mną do cholery stało po drodze? Dorosła ja nie dość, że nie potrafi szukać sobie atrakcyjnych alternatyw do pozytywnych, lecz niepewnych wydarzeń, to jeszcze w obiektywnie pomyślnych zjawiskach znajduje dziury i niedoróby. Ale dla tej akurat niepięknej swojej cechy mam wytłumaczenie naukowe.

Rick Hanson, popularny psycholog znany ze swojej koncepcji neuroplastyczności (czyli zdolności mózgu do zmieniania swojej budowy) tłumaczy w książce „Rezyliencja”, skąd wzięła się nasza tendencja do skupiania się na negatywnych wydarzeniach kosztem pozytywnych. Kiedy mieszkaliśmy jeszcze na sawannie, nasze życie w sposób dosłowny zależało od tego, czy w porę dostrzeżemy negatywne fakty, takie jak kończąca się żywność czy lampart zaczajony w tym miłym cieniu wysokich traw. Skupianie się na pozytywach było przyjemne, ale niepraktyczne, bo nie dawało zbyt dużych szans na przeżycie.

I choć od tego czasu okoliczności życia trochę nam się zmieniły i śmiertelne zagrożenie nie czyha za każdym rogiem, ewolucja nie nadążyła z uaktualnieniem oprogramowania naszych mózgów. Dobra wiadomość jest taka, że updaty softwaru możemy wgrać sobie sami. Niestety na tym się kończą komputerowe porównania, bo takiej aktualizacji nie wystarczy ściągnąć z neta i zainstalować. Adekwatniejsza będzie analogia do siłowni, bo szczęście trzeba budować, jak muskulaturę – powtarzając ćwiczenia seriami. W tym artykule podaję parę sposobów, jak to robić.


#1 Zauważaj dobre rzeczy, które cię spotykają

Hasło „praktykowanie wdzięczności” kojarzy mi się z gatunkiem ludzi, co do których zachowuję pełen rezerwy dystans. Ludzi chodzących w szarawarach z hinduskimi nadrukami, mówiących miękkim głosem i używających słów typu pełnia, uważność i śmiech z brzucha. Ale pomijając eteryczną otoczkę, w paru kwestiach od tych ludzi można się czegoś nauczyć. Zauważanie obfitości dobra w życiu jest jedną z nich.

Większość z nas na co dzień doświadcza masy pozytywnych zdarzeń, od tych globalnych po najdrobniejsze okruszki, ale jesteśmy zbyt zajęci pogonią za więcej i narzekactwem, żeby je zauważać. Kiedy jednak zatrzymamy się na chwilę i odpowiednio wyostrzymy optykę, okazuje się, że większość z nas faktycznie ma całkiem sporego farta. Ja na ten przykład mieszkam w bezpiecznym miejscu, w mojej części świata nie ma aktualnie żadnej wojny, mam co jeść i gdzie spać, umiem pisać i czytać, mam świetnych przyjaciół, dostęp do wszelkiej wiedzy, którą sobie tylko wymarzę, mogę podróżować bez żadnych ograniczeń. Dziś obejrzałam piękny wschód słońca nad jeziorem, napisałam kilka stron, zjadłam pyszne śniadanie, porozmawiałam z paroma fajnymi osobami i pogłaskałam kota. A jest dopiero południe.

Oczywiście, można też pokręcić pokrętłem i złapać ostrość na zupełnie inne kwestie, które również istnieją w tej samej rzeczywistości: politycy rujnują demokratyczne obyczaje wypracowane przez poprzednie pokolenia, Amazonia płonie, w telewizji leci syf, większość ludzi to idioci, wszystko drożeje, podczas gdy zarobki stoją w miejscu i już za chwilę zacznie się sezon na smog. Sąsiad na dole napierdziela z remontem, przez okno leci mi kurz i mimo że dopiero dwunasta, jest już cholernie gorąco.

Jeżeli z palety dostępnych faktów wybieram te, które podnoszą mi ciśnienie, będę chodzić cały dzień wkurwiona. Odnoszę wrażenie, że niektórzy ludzie w Polsce stawiają sobie za punkt honoru zauważanie wyłącznie takich wydarzeń i pompowanie całej energii w ich drobiazgowe omawianie. Trudno się wyłamać z tego narodowego trendu, ale stawką jest nasze osobiste szczęście, więc warto popracować nad zmianą optyki.

Ważna uwaga. Skupianie się na tym, co dobre, nie oznacza ignorowania tego co złe. Palące kwestie, na które mamy wpływ, należy podejmować i rozwiązywać. Ale nie warto skupiać się na nich poza momentami, kiedy nad nimi pracujemy, bo cała para idzie w gwizdek i nikt na tym nie zyskuje – ani my, ani świat.


#2 Naucz się patrzeć na to, co ci się przytrafia, z innej perspektywy

No dobra, łatwo jest mówić, zwracaj uwagę na pozytywy, ale co, jeśli jestem pechowcem i nie przytrafia mi się nic dobrego? Co, jeśli mój standardowy dzień to wiadra gówna, wylewające się na mnie od rana do wieczora? Nie lubię swojej pracy, mój partner mnie nie rozumie i codziennie spędzam trzy godziny tkwiąc w korku, otoczony trąbiącymi debilami.

Węgierski psycholog Mihaly Csikszentmihalyi w swojej niezwykle popularnej książce „Flow” będącej podsumowaniem wieloletnich badań prowadzonych na całym świecie, dowodzi niezbicie, że szczęście to stan umysłu, kompletnie niezależny od okoliczności zewnętrznych. Facet twierdzi, że aby być szczęśliwymi, powinniśmy się nauczyć kontrolować swoją świadomość. Patrzeć na to, co nas spotyka, z innej perspektywy. Okiem niezależnego obserwatora.

O tym, że nie ma czegoś takiego jak obiektywnie dobre i obiektywnie złe wydarzenie, opowiada spopularyzowana przez Anthonego de Mello anegdotka o synu chińskiego wieśniaka. Pokazuje ona dobitnie, że wszystko zależy od kontekstu i szerszej perspektywy. Jeszcze więcej zależy od naszej własnej interpretacji zdarzeń, które nas spotykają.

By trzymać się wcześniejszych przykładów – korek uliczny mogę potraktować jako czas do nauki słówek albo słuchanie audiobooka. Fakt, że partner mnie nie rozumie, może stać się okazją do rozwoju osobistego. A nielubiana praca po pierwsze, najprawdopodobniej ma jakieś pozytywne aspekty (chociażby te pojawiające się co miesiąc na koncie), ale może też stać się przyczynkiem do większych zmian, które mogą nas doprowadzić w różne ciekawe miejsca.

Istnieją oczywiście wydarzenia skrajnie negatywne, w których naprawdę ciężko znaleźć nawet małą iskierkę dobra. Dajmy na to, gołąb nasrał ci na nowy garnitur. Albo młockarnia urżnęła ci rękę powyżej łokcia. Co w tym dobrego?

Zaskoczę Cię. Jako ludzie tworzymy sobie znaczenia. To, jak odbieramy wydarzenia, zależy od wypracowanych wspólnie z naszymi społecznościami mitów (tutaj będzie link do tych intersubiektywnych) Mogę sobie wyobrazić kulturę, w której obsranie przez gołębia oznacza 7 lat szczęścia. Mogę na własny użytek stworzyć swój mit, w którym to wydarzenie jest pozytywne. Albo po prostu zaśmiać się ze swojego zezowatego szczęścia. A śmiech to zdrowie.

No dobra Olga, to teraz mnie zaskocz – co może być pozytywnego w krwawej miazdze zamiast ręki? A oglądaliście żywot Briana? W filmie jest taka scena, w której Jezus leczy żebraka z trądu, a ten odchodzi wkurwiony, że stracił źródło zarobku. Nie każdy musi być wielbicielem czarnego humoru Monthy Pythona, ale wszyscy znamy wiele historii zmian, które dokonały się pod wpływem skrajnie negatywnego wydarzenia. Wypadek, śmierć bliskiej osoby, choroba – wytrącają z rutyny, prowadzą do przewartościowania.

„Najpiękniejsze rzeczy w życiu dostajemy opakowane w problem” – napisała na swoim blogu dziewczyna chora na celiakię. Choroba skłoniła ją do poszukiwania bezglutenowych alternatyw dla popularnych dań. Tak powstał portal, a potem książka, które przyniosły jej rozgłos i pieniądze. Pod wpływem poważnych kłopotów swoje biznesy internetowe założyli też Michał Szafrański, Ola Budzyńska i Monika Górska. Gdyby nie choroba dziecka czy poważny wypadek, wszyscy oni tkwiliby na ciepłych posadkach które nie dawały im nawet części tego spełnienia i pieniędzy, które mają dziś.


#3 Otaczaj się ludźmi, którzy nie szukają dziury w całym

Jesteśmy zwierzętami stadnymi i inni ludzie mają na nas większy wpływ, niż nam się wydaje. W mniejszym lub większym stopniu przejmujemy ich nastroje, zainteresowania, sposób widzenia świata. Dlatego warto roztropnie dobierać sobie krąg znajomych, nie marnując cennych chwil na malkontentów. Pamiętaj, życie jest krótkie. Pomyśl, jak często brakuje czasu nawet dla najbliższych ci istot, ważnych przyjaciół – nie marnuj go więc na relacje, które cię drenują.

I żeby była jasność – to nie jest egoizm. Nie chodzi o zadawanie się tylko z wesołkami a ignorowanie ludzi z problemami. Jak najbardziej warto od czasu do czasu wysłuchać czyichś problemów i pomóc w poszukiwaniu rozwiązania. Ale jeśli sama w sobie nie mam krzty radości to sorry, ale nie dam rady pocieszać innych. Z pustego i Salomon nie naleje. Tak jak w jednym z moich ulubionych porównań: maskę tlenową w samolocie należy założyć najpierw sobie, dopiero potem pomagać innym, nawet dzieciom. Naszym tlenem są pozytywne interakcje z ludźmi i takich przede wszystkim powinniśmy szukać.


Twój plan treningowy mięśni szczęścia

Skoro już wiesz, że szczęście można wyćwiczyć jak bicepsy, pora ułożyć swój plan treningowy. Jako poranna gimnastyka mięśni szczęścia świetnie sprawdzi się medytacja, która jest naukowo potwierdzoną metodą ćwiczenia uwagi. A świadome kierowanie uwagi na pozytywne wydarzenia jest tym, o co nam chodzi.

Pamiętając, że szczęście to seria małych codziennych decyzji, na które z licznych wydarzeń, które ci się dziś przytrafiły, nastawisz ostrość? Na dobrze przespaną noc, miłą rozmowę, maila, którego napisałeś szybko i zgrabnie? Czy idiotę, który zajechał Ci drogę, burkliwą uwagę szefa, przegłosowaną ustawę o podatkach?

Jak zinterpretujesz sprzeczkę z partneremz ubiegłego wtorku – zauważysz, że oboje jesteście przemęczeni i zaplanujesz weekend za miastem, czy zadzwonisz do matki pożalić się, że wyszłaś za idiotę?

W piątkowy wieczór umówisz się na spacer z kumplem, który jest wulkanem pozytywnej energii czy na kawę z toksycznym leniem?

Przykro mi, że to właśnie ja muszę ci to powiedzieć, ale wybór należy tylko i wyłącznie do ciebie.